piątek, 12 czerwca 2009

Związek żydowskich policjantów

Yiddish Policemen’s Union to pierwsza, ale na pewno nie ostatnia książka Michaela Chabona, którą miałem okazję przeczytać. Moja jedyna do tej pory styczność z twórczością tego stosunkowo mało znanego u nas autora, to film Cudowni chłopcy, zrealizowany na podstawie jego powieści i scenariusza. Komu podobał się specyficzny klimat i humor tamtego obrazu, ten nie powinien być zawiedziony lekturą „Związku żydowskich policjantów”, wydanego niedawno również w polskim tłumaczeniu przez WAB.

Inspiracją do powstania książki stała się podobno lektura rozmówek w jidysz, języku obecnie używanym chyba jedynie w kręgach ortodoksyjnych potomków aszkenazyjskich Żydów. Chabon spróbował wyobrazić sobie nieistniejącą krainę, w której język ten byłby językiem żywym i wszechobecnym i tak powstał Federalny Dystrykt Sitka, zasiedlony przez kilka milionów ocaleńców z Holokaustu, w alternatywnej historii, w której państwo Izrael upadło w 1948 roku pod naporem swoich arabskich sąsiadów. Projekt stworzenia żydowskiej enklawy na terenie USA rzeczywiście istniał, jednak stosowna ustawa upadła w amerykańskim Kongresie w 1940 roku pod naciskiem wpływowego deputowanego z Alaski. To właśnie przypadkowa śmierć owego kongresmena stała się punktem zwrotnym, od którego Chabon wywodzi swoją wersję wydarzeń.

Jednak Yiddish Policemen’s Union to przede wszystkim hołd oddany jednemu z ulubionych autorów Chabona, Raymondowi Chandlerowi. Hołd oddany świadomie i z rozmysłem, przy pomocy specjalnie dobranych w tym celu środków wyrazu, nie wyłączając słownictwa i długości zdań. To klasyczny kryminał w najlepszym stylu noir, w którym już na pierwszych stronach pojawia się trup i detektyw, który postanawia tą zagadkową śmierć wyjaśnić. Meyer Landsman, upadły policjant, rozwodnik, alkoholik, obdarzony silnym moralnym kręgosłupem odpowiednik Philipa Marlow’a, to pierwsza z niezwykle barwnych, oryginalnych postaci, jakie pojawiają się na kolejnych stronicach powieści. To właśnie w kreacji postaci ujawnia się, moim zdaniem, mistrzostwo pisarstwa Chabona, który w dosłownie kilku prostych zdaniach potrafi oddać charakter, wygląd, historię swego bohatera, niezwykle plastycznemu opisowi dodając jeszcze bogatą gamę towarzyszących mu zapachów. Nie przeszkadza nam wcale, że postaci są często przerysowane, niemal komiksowe, jak choćby chasydzki rabin Shpilman, najbardziej poważany przywódca ortodoksyjnej sekty i jednocześnie głowa najgroźniejszego gangu na północ od Vancouver, czy szeryf Wilfred Duck, niezwykły Indianin w swoim groteskowym płaszczu, na swoim ukochanym, zabytkowym motocyklu, zbudowanym w pomniejszonej skali, dopasowanej do wzrostu właściciela. Najbardziej udana i niewątpliwie moja ulubiona postać to kuzyn Landsmana, jego życiowy druh i zawodowy partner, Berko Shemetz - ogromny, porywczy potomek Żyda i Indianki, nie rozstający się z repliką słynnego bojowego młota legendarnego wodza Tlingitów, przy tym pobożny, kompetentny i lojalny do końca. Jak już wspomniałem, wszystkie postaci posługują się na co dzień jidysz – książka jest oczywiście napisana po angielsku, jednak roi się w niej od zapożyczeń z tego języka, dla uszu polskiego czytelnika brzmiących zresztą bardzo swojsko. Dodatkową trudność stanowi prowadzona w czasie teraźniejszym narracja, jednak przyzwyczaiłem się do niej i polubiłem już po kilku pierwszych stronach.

Związek żydowskich policjantówKryminalna zagadka, choć stanowi oś fabuły, staje się pretekstem do ukazania skomplikowanych relacji głównych bohaterów. Najważniejsze, decydujące właściwie o rozwoju akcji, stają się relacje ojciec-syn. Detektywa Meyera przesiąknięty poczuciem winy i niespełnionych nadziei związek z nieżyjącym Izydorem Landsmanem, skomplikowana relacja Berko ze stryjem Meyera, Hertzem i ta najtragiczniejsza, Mendela Shpilmana, ćpuna, szachisty, niespełnionej nadziei żydowskiej społeczności, z Heskelem Shpilmanem, - surowym przywódcą ortodoksyjnej sekty. Dodajmy do tego jeszcze tęsknotę głównego bohatera za utraconą miłością swojej byłej żony, Biny Gelbfish, obecnie w roli jego wymagającej przełożonej. Wszystko to podlane charakterystycznym żydowskim humorem – ciepłym, z nutką tragizmu w tle – zarówno w opisie, jak i dialogach bohaterów.

Tymczasem tło, geograficzne i polityczne, na którym poruszają się bohaterowie Chabona, nie nastraja do żartów. Żydowska enklawa na krańcu świata, w byłej rosyjskiej kolonii na Alasce, różni się od wyśnionej Ziemi Obiecanej, jak tylko można sobie wyobrazić. Zamiast oliwnych gajów mamy śnieg, mróz i niedźwiedzie. A także tubylców, niezbyt przychylnym okiem spoglądających na dziwnych przybyszów i ich potomków. W dodatku nowa amerykańska administracja postanowiła zbić kapitał polityczny na dopilnowaniu, aby tymczasowy status żydowskiej autonomii nie uległ przedłużeniu. Dni mówiących w jidysz osadników są już policzone, zbliża się przesilenie, a atmosferę niepewności potęgują mnożące się dziwne wydarzenia, sugerujące, w zależności od interpretacji, albo zbliżający się koniec świata, albo nadejście długo wyczekiwanego mesjasza. Mieszkańcy Sitki szykują się już do kolejnej tułaczki, a świat nie czeka na nich bynajmniej z otwartymi ramionami. O tym świecie nie dowiemy się jednak zbyt wiele - Chabon nie maluje szczegółowej wizji swojej alternatywnej rzeczywistości, ograniczając się do podrzucania aluzji i pojedynczych faktów, jak np. wzmianki o bombie atomowej, zrzuconej na Berlin, lub przemyconych tu i tam znajmo brzmiących nazwisk polityków czy aktorów.


W tej atmosferze niepewności, unikający myślenia o własnej przyszłości detektyw Landsman prze uparcie ku rozwiązaniu kryminalnej zagadki, z pracą wiążąc swoją ostatnią szansę na przetrwanie i zachowanie człowieczeństwa. Nie jest aż tak przesiąknięty cynizmem jak Philip Marlowe, dręczy go nieustające poczucie winy, ale nie jest sam, zawsze może liczyć na pomoc swoich najbliższych, którzy gotowi są poświęcić bardzo wiele, aby po raz kolejny wyciągnąć go z bagna.Jest jeszcze jeden wymiar tej książki, o którym chciałbym na koniec wspomnieć, a mianowicie szachy. Dla mnie, od dzieciństwa jakoś tam związanego z królewską grą, lektura Yiddish Policemen’s Union stała się bardzo osobistym doświadczeniem. Lasker, Tatarkower, Nimzowitsch – przywoływane na kartach książki nazwiska wielkich mistrzów szachownicy poruszały i przywoływały wiele wspomnień, dobrych i złych. Bez problemu byłem w stanie zrozumieć mieszankę miłości i nienawiści, odczuwaną przez głównego bohatera w stosunku do tej gry. Ten wątek powieści, oparty podobno na osobistych doświadczeniach Chabona, może kogoś zdziwić – zapewniam jednak, że nie ma w nim cienia przesady.

Więc czytać. Obowiązkowo. I dzielić ze mną radochę.


Michael Chabon, Yiddish Policemen’s Union, Wyd. Harper Perennial, London 2008; Michael Chabon, Związek żydowskich policjantów, tł. B. Kopeć-Umiastowska, Wyd. WAB, 2009