piątek, 27 listopada 2009

Nowa Fantastyka 11/2009

Na wstępie listopadowego numeru Nowej Fantastyki redaktor Paweł Matuszek reklamuje nam grę komputerową. Gry nie znam, i na jej temat się nie wypowiadam, jednak wydaje mi się, że wstępniak w jednym z poczytniejszych pism literackich można by wykorzystać lepiej. Ale pewnie się czepiam.

Ten pierwszy kontakt nie nastroił mnie najlepiej, jednak obcowanie z resztą zawartości pisma przyniosło więcej miłych zaskoczeń niż rozczarowań. Przede wszystkim za sprawą znakomitego opowiadania Krzysztofa Kochańskiego. Niedawno odpowiadałem eruanie dlaczego wciąż czytuję NF. Więc choćby po to, żeby czytać takie teksty jak Z popiołów Szkoda, że trafiają się tak rzadko. Było w ostatnich numerach kilka opowiadań, które próbują zmierzyć się z podobną tematyką (człowiek a sztuczna inteligencja), lecz są to mniej lub bardziej spektakularne porażki. Tak jest z Bratnimi duszami Mike'a Resnicka i Lezli Robyn - zupełnie nie rozumiem pojawiających się pochwał pod adresem tej historyjki. Moim zdaniem jest banalna i wtórna - odkrywcza byłaby może w latach 60-tych, ale fantastyka chyba zrobiła od tamtego czasu parę kroków w przód. Lektura opowiadania Kochańskiego wprawdzie też przywołuje nostalgiczne wspomnienia, ale świetnie broni się stylem. Naprawdę wielkie brawa.

Oprócz dwóch przywołanych wyżej tekstów mamy jeszcze dwa napisane w konwencji horroru. Huitzilopochtli Joego Lansdale'a to na siłę rozciągnięta do rozmiarów opowiadania anegdota, nie warta wzmianki. Nethescurial Thomasa Ligottiego jest nieco lepszy, naśladuje klimat Lovecrafta, ale tylko tyle - po lekturze nie zostawia w głowie absolutnie nic.

Jeszcze parę słów na temat konkursowych Krzywizn zwierciadeł. Opowiadanie Marka Krysiaka, w moim odczuciu, nierówne. Ma naprawdę znakomite fragmenty, choćby pamiętnikową relację z pobytu jednego z bohaterów w Indochinach, ale też kilka słabszych. Nie podobał mi się przydługi dialog z wdową, opisy sennej makabry pod koniec też lekko mnie znużyły. Po lekturze pozostało wrażenie, że nie wszystko zrozumiałem. Być może za szybko czytałem. Śmiem twierdzić, że to najsłabszy z dotychczas opublikowanych owoców konkursu.

Publicystyka, jak zwykle, trzyma poziom. Pobobał mi się Apetyt na destrukcję Michała Wiśniewskiego, esej traktujący o apokaliptycznych motywach w mandze i okołomangowej twórczości. Fajny jest też tekst Marcina Pągowskiego o antywampirycznych zabiegach, stosowanych przez naszych przodków, choć niektóre tezy artykułu wydają się naciągane.

W dziale recenzji Paweł Matuszek nadrabia u mnie tekstem o trzech nowo wydanych książkach z pogranicza fantastyki i realizmu magicznego (Brockmeier, Couto, Diaz). Gdybym tylko mógł skraść tyle czasu, żeby to wszystko przeczytać...

Nowa Fantastyka 11/2009, Wyd. Prószyński Media, Warszawa 2009

czwartek, 19 listopada 2009

Nadejście nocy - zimno, coraz zimniej!

Drugi tom Trylogii Zimnego Ognia Celii S. Friedman nie rozczarowuje. Więcej, śmiało mogę stwierdzić, iż jest znacznie lepszy od pierwszego. Przede wszystkim wyśmienity jest sam pomysł na intrygę - znani nam z pierwszego tomu bohaterowie muszą przedsięwziąć jeszcze bardziej ryzykowną wyprawę, tym razem na inny kontynent, gdzie czeka jeszcze potężniejszy wróg, gotowy zagrozić losowi całej ludzkiej populacji Erny. I nie tylko ludzkiej - Tarrantowi i Vryce'owi towarzyszy Hesseth, która w interesie swojej rasy musi przezwyciężyć głęboko zakorzenioną międzygatunkową wrogość. Tyle, że cywilizacja, którą znajdują po drugiej stronie oceanu, wydaje się oazą ładu i bezpieczeństwa, urzeczywistnionym marzeniem Kościoła, któremu służy Damien.

Więcej zdradzić nie mogę, wróćmy więc do naszych bohaterów. Gerald Tarrant przestał mnie drażnić, jego postać znacznie zyskała na wiarygodności, lepiej poznajemy jego motywy i lepiej go rozumiemy. Autorka pozwala nam też, i dobrze, w większym stopniu posmakować ciemniejszych stron jego osobowości. W drugim tomie Łowca całkowicie przyćmiewa mdłego, nijakiego i, co gorsza, mało inteligentnego Vryce'a. No właśnie. Nie sądzę, żeby zamierzeniem autorki było takie przedstawienie postaci Damiena, ale naprawdę irytujące się staje, kiedy nasz bohater dziwi się niezmiernie, kiedy radzą mu pozbyć się konia, zwierzęcia nieznanego na obcym kontynencie, żeby mógł bezpiecznie wmieszać się w tłum tubylcow. I tak dalej, i tak dalej - uczucie irytacji towarzyszyło mi nieustannie podczas obserwacji poczynań dzielnego mnicha. Krótko mówiąc, daje się wodzić za nos jak dziecko, a jego żarliwa wiara totalnie go oślepia.

Trzecia uczestniczka wyprawy z pozoru jest tylko tłem dla pierwszej dwójki - niewiele się o niej dowiadujemy i jej udział w wydarzeniach jest raczej bierny. Niemniej, realnie przeżywamy wyobcowanie Hesseth, potem nieoczekiwaną miłość do ludzkiego dziecka, wreszcie końcowy dramat i jest to jeden z najjaśniejszych motywów tego tomu, przynajmniej dla mnie. Innym jest Jenseny, o której nie będę się rozpisywał, żeby nie psuć przyszłym czytelnikom przyjemności. Powiem tylko, że za tę postać należą się Friedman wielkie brawa i pokłony, zwłaszcza za to, jak ją potraktowała w finale.

When True Night Falls, czy też, jak chce polski wydawca, Nadejście nocy, to świetne studium ludzkich charakterów, a zwłaszcza słabości. Na planetarną skalę. Przy czym Friedman maluje je subtelnie i bardzo wiarygodnie, używając do tego wyrazistych, drugoplanowych postaci (Toshida, Kassatah, Rasya...). Które wychodzą jej lepiej niż pierwszoplanowe, moim skromnym zdaniem. Cóż, prawdopodobnie Łowca na mnie nie działa, gdyż preferuje polowania na kobiety...

Celia S. Friedman, When True Night Falls, Wyd. Orbit, London 2006

piątek, 13 listopada 2009

Nowa Fantastyka 10/2009

Skończyłem właśnie lekturę październikowego numeru Nowej Fantastyki – miesięcznika, który czytam od deski do deski od początków jego istnienia. Szybko przebrnąłem przez wstępniak (do przemyśleń Pawła Matuszka zdołałem się jakoś przyzwyczaić i nie mam nic naprzeciw, ale wciąż tęsknię za Parowskim) Potem mamy tekst Żerania o Nealu Stephensonie – interesujący i godny polecenia, choć najbardziej zapada w pamięć pierwsze zdanie o starszym mężczyźnie uśmiechającym się ze zdjęcia. Hłe, hłe.

Dalej trafiamy na felieton Artura Skowrońskiego o Green Lantern (nie mój obszar zainteresowań), wywiad Anny Brzezińskiej z Jackiem Komudą (przeraża mnie ten współczesny sarmata i chyba nigdy nie przestanie), felieton Kuby Winiarskiego (niestety, nie pamiętam o czym, a nie chce mi się wracać) i przechodzimy do lektury opowiadań.

Na początek Lavie Tidhar i Uganda, historia z alternatywnej rzeczywistości. Niestety, to nie Człowiek z Wysokiego Zamku. Związek Żydowskich Policjantów też to z pewnością nie jest. Znalazłem tam jakiś wciągający klimat, zwłaszcza w opisach przyrody i nieco tajemnicy, mogącej zaintrygować, ale jednak całość rozczarowująca.

Z kolei w Dzwiach śmierci Terry’ego Bissona nie ma nawet klimatu - ot proste opowiadanko oparte na jednym, mało oryginalnym pomyśle. Wpada gładko i równie gładko wypada z pamięci.

Lektura „Głowy węża” Orbitowskiego zajęła mi trzy dni. Puenta warta doczytania do końca, ale droga do niej to momentami droga przez mękę. Zwykłem oczekiwać od autora więcej, choć opisy makabry krwiste i realistyczne.

Michał Cetnarowski zraził mnie laickimi opisami szachowych zmagań - choć wychwycenie błędów wymaga pewnej znajomości dyscypliny, więc można przymknąć na nie oko. Gorzej, że nie wiadomo, o czym to właściwie jest i brak w tym jakichkolwiek emocji.

Horyzont Zdarzeń Tomasza Orlicza, niewątpliwie zasłużył na wyróżnienie w konkursie NF, choć niczym nie porywa. Ja bym jednak z taką materią raczej nie odważył się mierzyć, więc krytykować nie będę. Czyta się dobrze, mimo braku dialogów.

Na koniec pragnę zaznaczyć satysfakcję z pojawienia się Wyznań idioty, czyli nowej stałej rubryki autorstwa Jacka Soboty. Na pewno będzie kontrowersyjnie i interesująco. Pierwszy felieton traktuję jak przywitanie, więc nie będę się czepiał braku treści.

Z innych rzeczy warto jeszcze odnotować recenzję Jerzego Rzymowskiego z filmu Dystrykt 9 i Pawła Matuszka z Peanatemy, powieści Neala Stephensona, wydanej przez MAG – choć Pawłowi, mimo widocznych starań, jakoś nie udało się zachęcić mnie do lektury. Pewnie kiedyś przeczytam, ale raczej nie dzięki temu tekstowi.

Podsumowując, numer średnio udany, zwłaszcza pod względem publikowanej prozy.

Nowa Fantastyka 10/2009, Wyd. Prószyński Media, Warszawa 2009