sobota, 30 października 2010

Palimpsest

Palimpsest to rękopis spisany na papierze, z którego usunięto poprzedni tekst. Palimpsest to tytuł znakomitej powieści amerykańskiej poetki i pisarki Catherynne M. Valente, wydanej przez MAG w cyklu Uczta wyobraźni. Palimpsest to magiczne miasto, które jest bohaterem tej powieści. Miasto równie prawdziwe jak każde istniejące w naszym świecie, choć odwiedzić je można tylko we śnie, wyłącznie od zmierzchu do świtu.

Ale nie jest to dane każdemu. Aby dotrzeć do Palimpsestu, należy posiąść odpowiednią mapę. Aby zaś tego dokonać, należy uprawiać seks z osobą, noszącą na skórze wytatuowany fragment miasta. Znamię Palimpsestu rozprzestrzenia się jak wirus przenoszony drogą płciową, wiec jeżeli ktoś trafi tam choćby raz, pozostanie naznaczony na całe życie.

Palimpsest to magiczne miejsce, ale nie znajdziemy tam magii, która manifestuje się w huku błyskawic - działa ona subtelniej, ukrywa się w zestawie dziwnych reguł, które tam panują. Jedną z nich jest zasada, że przybysze z naszego świata zjawiają się najpierw w gabinecie wróżki, która spaja ich niewidzialną choć niezwykle silną więzią, zawsze czwórkami. Powieść Valente opowiada losy członków jednej z takich czwórek - pszczelarki November, pracownicy japońskich kolei Sei, młodego ślusarza Olega i włoskiego introligatora Lodovica. Wszyscy czworo są nieszczęśliwi, zagubieni i przeżywają utratę bliskich - co zresztą każe przypuszczać, że Palimpsest jednak nie wybiera swoich gości przypadkowo. I nie może być inaczej, gdyż miasto w niczym nie przypomina typowej wymarzonej krainy - jest dziwne, mroczne, bardzo niebezpieczne, a obcy na każdym kroku doznają w nim upokorzeń. A jednak wracają, szukają nowych dróg, ryzykując seks z każdym dotkniętym niezmywalnym piętnem ulic Palimpsestu. Gotowi są zapłacić niemal każdą cenę, żeby zamieszkać w nim na stałe.

Nie dajcie się zwieść pokusie zbyt łatwej interpretacji książki Valente. Można pomyśleć, że Palimpsest jest dla czwórki bohaterów wybawieniem - przyjmie ich, wymaże ich nieszczęsną egzystencję i pozwoli nakreślić ją na nowo. Moim zdaniem jest dokładnie na odwrót - miasto, okaleczone niedawną wojną, chwieje się na granicy społecznej katastrofy. Jest jak kocioł pod parą, pozbawiony wentylu bezpieczeństwa. Aby przetrwać, potrzebuje świeżej krwi - imigrantów, który wymażą powojenne blizny i uleczą jego zranioną duszę. Aby tego dokonać, November, Sei, Oleg i Lodovico będą najpierw musieli odnaleźć się i połączyć w naszym świecie. I zapłacić bolesną cenę.

Warto wspomnieć o stylu, jakiego użyła Valente do napisania Palimpsestu Jest to język naładowany epitetami, niezwykle bogaty i barwny. Chyba jedyny, który byłby w stanie oddać rozmach i oryginalność wykreowanego przez nią świata. Taki styl zbliża się do granicy, za którą czai się patos, ale Valente, autorka wielu tomów poezji, świetnie panuje nad słowami. Świadoma swego talentu, nie boi się ryzyka, a takim jest niewątpliwie nagromadzenie scen seksu, od pełnych namiętności uniesień, po mechaniczne, rytualne akty, całkowicie podporządkowane celowi, jakim jest kupno biletu do miasta z krainy snów. Chylę przed tym talentem czoła i kłaniam się nisko, przekazując też wyrazy uznania polskiemu tłumaczowi, który to wszystko udźwignął.

Catherynne M. Valente, Palimpsest, tł. Wojciech Szypuła, Wyd. MAG, 2010

piątek, 8 października 2010

Nowa Fantastyka 09,10/2010

Dwa najnowsze numery Nowej Fantastyki przeczytałem jeden po drugim. Poszło gładko, choć zawartość, tradycyjnie już, nieco rozczarowuje. Być może powinienem zweryfikować swoje oczekiwania, bo na podstawie moich omówień ktoś może pomyśleć, że toczę jakąś wojnę z redakcją, a przecież jest wręcz przeciwnie - nie przestanę kibicować memu ulubionemu pismu do ostatniego numeru. Albo do końca świata.

Do rzeczy. Wrześniowy egzemplarz przesiąknięty jest tematyką wojenną. I diabelską. Analogie między tymi dwiema widać chociażby w przeglądzie komiksowych piekielników pióra Przemysława Pieniążka (Piekło jest we mnie) oraz, bardziej dosłownie, w eseju Piekielne wojny Michała Wiśniewskiego, udowadniającego ścisłe związki konfliktów zbrojnych z fantastyką. Tradycyjnie już, ozdobą działu publicystyki jest artykuł duetu Haska/Stachowicz, tym razem biorących na warsztat mało u nas znane dokonania pisarzy, inspirowanych wojennymi wydarzeniami końca XIX i pierwszej połowy XX wieku. Szczególnie interesujące wydają się tu katastroficzne wizje Wielkiej Brytanii, podbijanej przez Niemców, Francuzów lub kosmitów.

Z prezentowanej we wrześniowym numerze prozy warto zwrócić uwagę na Wojnę piekieł Grzegorza Sendy. Autor dorobił się własnego, bardzo interesującego stylu, będącego świetnym nośnikiem dla nagromadzonych w jego tekstach emocji. Nie wszystkim jednak zamieszczona opowieść przypadnie do gustu. W mojej opinii szkodzi jej nadmiar wątków - postapokaliptyczna wojna, ocierające się o magię technologie, totalitaryzm, polski nacjonalizm, kochankowie, szpiedzy, spiskowcy, podróże w czasie, a nawet kontakt z pozaziemską inteligencją - zdecydowanie tego za wiele. Nie wykluczam, że tekst okazał się dla mnie za trudny i nie odczytawszy większości znaczeń, nie zrozumiałem po prostu, o co w tym wszystkim chodzi. Z zagranicznych autorów lepiej spisał się Edward M. Lerner w opowiadaniu Obcy w raju. Rzecz toczy się w odległej przyszłości, kiedy przedstawiciele ludzkiej cywilizacji próbują reintegrować podupadłe kolonie, zakładane na wielu światach przez swych odległych przodków. To pozbawione stylistycznych i koncepcyjnych fajerwerków, kameralne opowiadanie w starym, dobrym stylu złotych lat science fiction.

Październikowy numer zdominowany został zapowiadanym od dłuższego czasu powrotem Funky'ego Kovala. Powrót to, w mojej opinii, mało udany. Rozczarowują przede wszystkim ubogie w szczegóły kadry, czasem trudne do rozpoznania postacie głównych bohaterów (Brenda!) i nachalnie sprzedawane polskie wątki. To ledwie cztery początkowe strony, więc jeszcze nie tracę nadziei...

Publicystyka w tym numerze właściwie nie istnieje, poza tekstem Pawła Deptucha o komiksowych horrorach. Horror zamknięty w kadrach to bardziej analiza potencjalnych możliwości obrazkowego medium w straszeniu odbiorców niż prosty przegląd najlepszych dokonań gatunku.

Z opowiadań najbardziej przypadł mi do gustu Powrót kmiecia Anny Brzezińskiej. Nie jest to proza wybitna, ani odkrywcza, ale na pewno bardzo sympatyczny i relaksujący powrót do świata wioskowej wiedźmy, Babuni Jagódki. Godna polecenia jest Pajęcza matnia Kealana Patricka Burke'a, amerykańskiego autora horrorów; problem jedynie w tym, że opowieść o samotnym i nieszczęścliwym pensjonariuszu domu starców nie jest fantastyką. Nie poczują się też rozczarowani czytelnicy Słabego Paula L. Mathewsa. To z kolei pełna okrucieństw i przemocy miłosna opowieść rozgrywająca się w pełnej magii, alternatywnej bądź postapokaliptycznej rzeczywistości.

W dziale recenzji znalazłem interesujące omówienie Portretu Doriana Graya w reżyserii Olivera Parkera. Jerzy Rzymowski sugeruje w nim, że z filmu, a także z różnic między obrazem a ksiażkowym pierwowzorem, więcej dowiemy się o naszej współczesności niż o przekraczaniu moralnych granic. Poza tym, pan Jerzy zachęcił mnie również do zapoznania się z Palimpsestem - powieścią Catherynne M. Valente, wydaną przez MAG w serii Uczta wyobraźni - a Łukasz Orbitowski zniechęcił do oglądania horroru Burning Bright Carlosa Brooksa. Ale przecież nie dla polecanek czytamy z zapartym tchem teksty Łukasza...

Nowa Fantastyka 09/2010, Wyd. Prószyński Media, Warszawa 2010; Nowa Fantastyka 10/2010, Wyd. Prószyński Media, Warszawa 2010