piątek, 19 listopada 2010

Miasto i miasto

Wydana w ubiegłym roku powieść Chiny Miéville’a nie rozpoczyna się jak film Hitchcocka. Porzucone zwłoki brutalnie zamordowanej młodej kobiety nie wydają się zapowiadać nadzwyczajnych zdarzeń w życiu inspektora Tyadora Borlú. Dopiero z czasem rutynowe śledztwo zaczyna przeradzać się w coś znacznie bardziej poważnego. Borlú, funkcjonariusz Brygady Najpoważniejszych Zbrodni z miasta Besźel, zdaje sobie sprawę, że zabrnąwszy zbyt daleko w poszukiwaniu prawdy, sam może stać się ofiarą potężnego spisku. Kiedy okazuje się, że sprawa ma międzynarodowy zasięg, musi udać się do Ul Qomy, aby kontynuować dochodzenie wraz z przedstawicielem lokalnej milicji.

Z powyższego opisu można by wywnioskować, że Miéville porzucił fantastykę, aby spróbować sił na gruncie klasycznego czarnego kryminału. Byłaby to najprawdziwsza prawda, gdyby nie jeden mały drobiazg. Otóż choć Besźel i Ul Qomę, niewielkie miasta-państwa leżące w nie do końca określonym regionie współczesnej Europy, dzieli niemal wszystko – język, kultura, architektura, ustrój, obyczaje, moda czy kuchnia – to mają jedną wspólną cechę. Zajmują ten sam obszar geograficzny. Dokładnie ten sam. Niektóre ulice, parki, domy stanowią część wspólną; inne funkcjonują wyłącznie na terytorium jednego z państw. Co więcej, ich mieszkańcy, choć żyją obok siebie, uczą się ignorować to wszystko, co nie znajduje się w ich kraju. Dotyczy to nie tylko ludzi, ale też zabudowań, pojazdów, a nawet dźwięków i zapachów. Ugruntowane przez stulecia tabu jest tak silne, że obywatele Besźel i Ul Qomy naprawdę nie dostrzegają tego drugiego świata w stopniu większym niż wymagany do bezkolizyjnego poruszania się. Oczywiście zdarzają się nieświadome lub świadome naruszenia, zwane tu Przekroczeniem, na przykład wypadki komunikacyjne, ale nad wszystkim czuwa tajemnicza, budząca grozę organizacja zwana Przekroczeniówką, która skutecznie interweniuje, przywracając w miastach porządek, a winnych surowo karząc.

Na pierwszy rzut oka pomysł wydaje się karkołomny, ale autor przyłożył się do swojej pracy, inteligentnie i niezwykle konsekwentnie konstruując przedstawiony świat. W każdym razie ja nie znalazłem w nim niespójności. Być może było mi go łatwiej zaakceptować, bo wciąż pamiętam system, w którym ludzie udawali, że płacą tym, którzy udawali, że pracują, którzy z kolei udawali, że mogą za zarobione w ten sposób pseudopieniądze kupić coś w sklepach, w których sprzedawcy udawali, że coś sprzedają. I do dziś można spotkać się z opiniami, że to działało.

Opisując wrażenia z lektury The City & The City nie ucieknę od porównań z Dworcem Perdido. Książki te łączy nadspodziewanie wiele, choć dotyczy to raczej warstwy warsztatowej, a także przenikających do treści politycznych zainteresowań autora. W obu powieściach fabuła jest raczej pretekstem dla przedstawienia oryginalnego pomysłu na świat, choć w Mieście i Mieście sensacyjna intryga wciągnęła mnie znacznie bardziej i utrzymała w napięciu aż do satysfakcjonującego finału. Podobnie jak w Dworcu Perdido,  bohaterowie pozostają na drugim planie. Dotyczy to nawet Borlú, który nie wyrasta ponad rolę kolejnego wcielenia nieśmiertelnego chandlerowskiego detektywa. Widać jednak wyraźnie, że przez te kilka lat Miéville dojrzał jako pisarz – nowsza powieść pisana jest z większą konsekwencją, brak w niej niepotrzebnych wątków czy przesadnie drobiazgowych opisów. Wątki polityczne, choć wciąż silnie obecne, są bardziej stonowane – autor nie zajmuje jednoznacznego stanowiska, nie prowadzi propagandy.

Mogę sobie wyobrazić, ile pracy włożył Miéville w to, aby nadać bliźniaczym miastom wiarygodności. Pomijam już wymyśloną od podstaw kulturę, czy język - Besźel i Ul Qoma, przy całej swej niesamowitości, umiejscowione zostały we współczesnych realiach. Oba państwa funkcjonują w naszym świecie i choć turyści muszą przejść specjalny kurs i zdać egzamin, aby otrzymać wizę, to ich mieszkańcy mogą przerzucać się cytatami z popularnych holywoodzkich superprodukcji, buszować po Internecie, albo zaczytywać się w Harrym Potterze.

Wiele wybitnych fantastycznych książek opartych jest na jednym pomyśle. Czasem ten pomysł jest tak świetny, że wybaczamy autorowi inne niedociągnięcia. Miéville stworzył dzieło oryginalne i zarazem bardzo dobre literacko. Jak dla mnie jest to książka roku, choć brakuje jej trochę do Związku Żydowskich Policjantów, którym zachwyciłem się w roku ubiegłym.

China Miéville, The City & The City, Wyd. Pan Macmillan, 2010; China Miéville, Miasto i Miasto, tł. Michał Jakuszewski, Wyd. Zysk i S-ka, 2010

poniedziałek, 8 listopada 2010

Nowa Fantastyka 11/2010

Tematem przewodnim listopadowego numeru Nowej Fantastyki jest literatura sf znad Sekwany. Jej omówienie znajdziemy w przeglądowym artykule Meddy Linger (Vive le Fantastique!), z którego dowiemy się, że Francuzi roszczą sobie prawo do pierwszeństwa w gatunku (Cyrano de Bergerac i jego Historia komiczna państw i imperiów Księżyca). Francuzi mają swoje osiągnięcia na polu literatury fantastycznej, ale jeżeli zaprezentowana w bieżącym numerze próbka ich współczesnej twórczości jest reprezentatywna dla całości, to należy ze smutkiem stwierdzić, że było to dawno i nieprawda.

Haska i Stachowicz piszą o ekranizacjach prozy Juliusza Verne'a. Czynią to, jak zwykle, zajmująco i z szacunkiem dla faktów. Dział publicystyki kończy artykuł Pawła Deptucha o Żywych trupach. Artykuł zapowiada premierę serialu, powstałego w oparciu o tę popularną komiksową serię Roberta Kirkmana. Warto jeszcze odnotować powrót na łamy pisma Galaktycznego gońca.

Reszta numeru należy do Łukasza Orbitowskiego. Orbit nie zawiódł w swoim felietonie, w którym z pasją pisze o japońskich horrorach i nie tylko, ale przede wszystkim ozdobił listopadowe wydanie prawdziwą perłą, jaką jest Noc Sobowtórów. Opowieść o tajemniczej kamienicy, skrywającej się w warszawskim Parku Skaryszewskim i jej jeszcze bardziej tajemniczych mieszkańcach, jest chyba najlepszym polskim opowiadaniem, jakie zdarzyło mi się czytać w tym roku. Rzecz utrzymana jest w konwencji horroru, a traktuje o sprawach naprawdę ważnych, takich jak poszukiwanie szczęścia i sensu życia. Czyta się świetnie, od pierwszego do ostatniego akapitu; opowieść nie gubi rytmu mimo niestandardowego stylu, budującego nastrój dziwności i grozy. Fajnie i prawdziwie opisane są relacje rodzinne głównego bohatera. Cóż więcej dodawać - gorąco polecam!

Nie wspominałem o Funkym Kovalu, ale to dlatego, że drugi odcinek nie wnosi do fabuły nic nowego. Z działu recenzji wyłowiłem interesujący tekst o Mieście i Mieście Mieville'a, którą to powieść sam zacząłem właśnie czytać, oraz bardzo krytyczny artykuł o przeróbce Przedwiośnia, której dopuścił się Kamil Śmiałkowski.

Nowa Fantastyka 11/2010, Wyd. Prószyński Media, Warszawa 2010