czwartek, 19 listopada 2009

Nadejście nocy - zimno, coraz zimniej!

Drugi tom Trylogii Zimnego Ognia Celii S. Friedman nie rozczarowuje. Więcej, śmiało mogę stwierdzić, iż jest znacznie lepszy od pierwszego. Przede wszystkim wyśmienity jest sam pomysł na intrygę - znani nam z pierwszego tomu bohaterowie muszą przedsięwziąć jeszcze bardziej ryzykowną wyprawę, tym razem na inny kontynent, gdzie czeka jeszcze potężniejszy wróg, gotowy zagrozić losowi całej ludzkiej populacji Erny. I nie tylko ludzkiej - Tarrantowi i Vryce'owi towarzyszy Hesseth, która w interesie swojej rasy musi przezwyciężyć głęboko zakorzenioną międzygatunkową wrogość. Tyle, że cywilizacja, którą znajdują po drugiej stronie oceanu, wydaje się oazą ładu i bezpieczeństwa, urzeczywistnionym marzeniem Kościoła, któremu służy Damien.

Więcej zdradzić nie mogę, wróćmy więc do naszych bohaterów. Gerald Tarrant przestał mnie drażnić, jego postać znacznie zyskała na wiarygodności, lepiej poznajemy jego motywy i lepiej go rozumiemy. Autorka pozwala nam też, i dobrze, w większym stopniu posmakować ciemniejszych stron jego osobowości. W drugim tomie Łowca całkowicie przyćmiewa mdłego, nijakiego i, co gorsza, mało inteligentnego Vryce'a. No właśnie. Nie sądzę, żeby zamierzeniem autorki było takie przedstawienie postaci Damiena, ale naprawdę irytujące się staje, kiedy nasz bohater dziwi się niezmiernie, kiedy radzą mu pozbyć się konia, zwierzęcia nieznanego na obcym kontynencie, żeby mógł bezpiecznie wmieszać się w tłum tubylcow. I tak dalej, i tak dalej - uczucie irytacji towarzyszyło mi nieustannie podczas obserwacji poczynań dzielnego mnicha. Krótko mówiąc, daje się wodzić za nos jak dziecko, a jego żarliwa wiara totalnie go oślepia.

Trzecia uczestniczka wyprawy z pozoru jest tylko tłem dla pierwszej dwójki - niewiele się o niej dowiadujemy i jej udział w wydarzeniach jest raczej bierny. Niemniej, realnie przeżywamy wyobcowanie Hesseth, potem nieoczekiwaną miłość do ludzkiego dziecka, wreszcie końcowy dramat i jest to jeden z najjaśniejszych motywów tego tomu, przynajmniej dla mnie. Innym jest Jenseny, o której nie będę się rozpisywał, żeby nie psuć przyszłym czytelnikom przyjemności. Powiem tylko, że za tę postać należą się Friedman wielkie brawa i pokłony, zwłaszcza za to, jak ją potraktowała w finale.

When True Night Falls, czy też, jak chce polski wydawca, Nadejście nocy, to świetne studium ludzkich charakterów, a zwłaszcza słabości. Na planetarną skalę. Przy czym Friedman maluje je subtelnie i bardzo wiarygodnie, używając do tego wyrazistych, drugoplanowych postaci (Toshida, Kassatah, Rasya...). Które wychodzą jej lepiej niż pierwszoplanowe, moim skromnym zdaniem. Cóż, prawdopodobnie Łowca na mnie nie działa, gdyż preferuje polowania na kobiety...

Celia S. Friedman, When True Night Falls, Wyd. Orbit, London 2006

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz