poniedziałek, 1 marca 2010

Literackie odśnieżanie

Strasznie długo zabierałem się do lektury kolejnej książki Murakamiego, ale kiedy już przeczytałem pierwszy akapit, poszło błyskawicznie. Tańcz, tańcz, tańcz to właściwie sequel do Przygody z owcą, ale na tyle luźno powiązany, że można obie te książki czytać w dowolnej kolejnosci (Zresztą, Przygoda z owcą to z kolei ostatnia część tzw. Trylogii Szczura).

Głównym bohaterem Tańcz, tańcz, tańcz jest trzydziestoczteroletni mężczyzna, mieszkaniec Tokio, utrzymujacy się z pisania na zlecenie. Praca nie sprawia mu przyjemności - tworzenie kolejnych artykułów dla pism kobiecych lub tekstów do reklamowych broszur nazywa kulturalnym odśnieżaniem - jak sam mówi, "Ktoś to musi robić. Bez względu na to, czy to lubi, czy nie". Radzi sobie z tym świetnie, gorzej idzie mu życiu osobistym - opuściła go żona, dziewczyna i wszystkie kolejne kobiety, które pojawiły się w jego życiu. Łącznie z Kiki, luksusową call-girl z którą kilka lat wcześniej zamieszkał na jakiś czas w pewnym hotelu w Sapporo. I która woła teraz do niego w snach. Nasz bohater, którego imienia nigdy nie poznajemy, podąża za tym wołaniem, wraca do hotelu Dolphin, który nie jest już tym samym klimatycznym hotelikiem, jaki zapamiętał. Jednak na 16 piętrze nowego, luksusowego hotelu dzieją się dziwne rzeczy. Można tam trafić na przejście do innej rzeczywistości, w której mieszka tajemniczy Człowiek-owca.

Za namową Człowieka-owcy bohater puszcza się w taniec życia, aby ponownie nadać sens własnej egzystencji. Musi rozwikłać zagadkę nagłego zniknięcia Kiki, a w międzyczasie spotka wielu interesujących ludzi - Yuki, nieszczęśliwą trzynastolatkę; Gotandę, popularnego aktora kiepskich filmów i wielu innych.

Murakami to mistrz dygresji. Jego bohater i zarazem pierwszoosobowy narrator, nieustannie błądzi myślami, nieraz prowadząc nas w miejsca już wcześniej odwiedzone. Mogłoby to być męczące, gdyby nie pojedyncze zdania, które co i rusz wyskakują znienacka i walą czytelnika po głowie. Takie zdania, które same się proszą, żeby gdzieś je zanotować. Gdybym nie pozbył się tego nawyku jeszcze w dzieciństwie, lektura Tańcz, tańcz, tańcz zajęłaby mi znacznie więcej czasu. Podobnie jest z dialogami - rozmowy, na pozór pozbawione treści, czyta się jednym tchem. A kwestie, przy pomocy których główny bohater próbuje zaszczepić nastoletniej Yuki swoją filozofię życiową, to prawdziwy majstersztyk.

Wypada jeszcze wspomnieć o muzyce. Wszystkim przedstawionym w powieści wydarzeniom towarzyszą jakieś melodie. Jazz, rock, muzyka poważna i popularna. Murakami ze znawstwem oprowadza nas po świecie niezapomnianych przebójów lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. W notce biograficznej znajdziemy informację o tym, że autor przez kilka zajmował się prowadzeniem klubu jazzowego, co wiele tłumaczy.

Nie oszukujmy się - Tańcz, tańcz, tańcz to nie jest wielka literatura, pełna głębokich, odkrywczych myśli. To raczej rodzaj tego literackiego odśnieżania - efektywnego i efektownego zarazem. Nie przypadkiem jedną z pojawiających się w powieści postaci jest autor popularnych książek Hiraku Makimura - niegdyś prawdopodobnie obdarzony talentem, dziś wypalony. Jednak wiemy, że bez takich prostych rzeczy jak odśnieżanie, współczesna cywilizacja nie mogłaby przetrwać. Jest więc Murakami mistrzem odgarniania śniegu. Prawdziwym mistrzem. Polecam jego usługi gorąco - satysfakcja gwarantowana.

Haruki Murakami, Tańcz, tańcz, tańcz, tł. Anna Zielińska-Elliott, Wyd. Muza, 200

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz