środa, 25 sierpnia 2010

Szkoda czasu na piaski czasu

Kilka spokojniejszych wakacyjnych tygodni pozwoliło mi nadrobić nieco zaległości. Jedną z nich było zapoznanie się z ekranizacją Księcia Persji - kultowej serii komputerowych zręcznościówek. W czasach młodości straciłem kilka nocy na legendarne dzieło Jordana Mechnera, ale to by było na tyle, więc nie oczekujcie ode mnie porównań filmu Mike'a Newella z pierwowzorem.

Będzie więc jedynie o samym filmie. Nie za wiele, bo naprawdę nie warto się rozwodzić, choć sama fabuła miała spory potencjał. Adoptowany przez mądrego króla dzielny i prawy książę, dwaj jego ambitni bracia, równie ambitny stryj, intryga, wojna, zemsta i miłość do pięknej księżniczki - wszystko to razem mogło stworzyć podbudowę do pięknej, emocjonującej historii. Zadbano również o plenery i scenografię, tworząc kompletny świat mitycznej, starożytnej krainy, z bogactwem detali, na których warto zawiesić oko. Bez zarzutu jest również choreografia - zwłaszcza sceny walk i akrobatyczne popisy księcia Dastana w trakcie licznych scen pogoni.

Skoro wszystko jest tak pięknie, to dlaczego jest tak źle? Po pierwsze, fatalne są dialogi. Bohaterowie albo wylewają z ekranu tony patosu, albo gadają jak nam współcześni, co strasznie gryzie się z tak pieczołowicie budowaną scenografią. Jeżeli można jeszcze przymknąć na to oko w scenach przekomarzania się Dastana z księżniczką Taminą, to nie do zniesienia staje się już w wykonaniu Alfreda Moliny w roli przedsiębiorczego szejka Amara.

Po drugie, zawiedli aktorzy. Wybór Jake'a Gyllenhaala od początku mógł budzić wątpliwości. I całkiem zasadne, bo na jego sympatycznej buzi nie widać ani charyzmy, ani sprytu, ani twardości, bez których jego książę Dastan przestaje być wiarygodny. Jego partnerka, Gemma Arterton, miała znacznie łatwiejsze zadanie, rodząc się do tej roli ze wszystkimi niezbędnymi atrybutami. Tylko dlaczego najgorzej wypadają sceny właśnie z jej udziałem? Nie spisał się też Ben Kingsley. Jego Nizam rzuca swoimi posępnymi spojrzeniami już od pierwszych scen filmu, nie pozostawiając widzom żadnych wątpliwości, kto tu pociąga za sznurki. Tylko dlaczego widz musi się męczyć, oglądając nieudolne próby dojścia bohaterów do tej oczywistej prawdy? Jeżeli miałbym już wyróżnić kogoś z obsady, to wskazałbym jedynie Richarda Coyle'a w roli księcia Tusa.

Widziałem, nie ubawiłem się, połowy już nie pamiętam. Film nieco ratuje emocjonujący i bardzo efektowny finał, jednak to za mało, aby nie pożałować wydanych na bilet pieniędzy.

Książę Persji: Piaski Czasu, reż. Mike Newell, Walt Disney Pictures 2010

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz