Ponieważ byłem niedawno posądzany o pewną znajomość klasyki literatury fantastycznej, postanowiłem coś z tym fantem zrobić i postarać się choć trochę sprostać tej mocno naciąganej opinii. Z tej okazji pojawiła się na tym blogu kategoria "Klasyka", gdzie wylądują moje wrażenia z lektury pozycji zasługujących (moim zdaniem) na to miano. Będą to zarówno ksiażki, z którymi nigdy nie było mi dane się spotkać, jak i te, które, z różnych powodów, zdążyły się z mej pamięci ulotnić.
The Big Time Fritza Leibera należy zdecydowanie do tej pierwszej kategorii. Zapewne wszyscy miłośnicy fantastyki kojarzą nazwisko tego nieżyjącego już amerykańskiego autora. Starszym polskim czytelnikom przychodzi na myśl słynny Wędrowiec, młodsi rozpoznają go głównie jako twórcę cyklu fantasy o przygodach Fafryda i Szarego Kocura (który dla mnie okazał się mało strawnym posiłkiem, tak nawiasem). Przyczyna jest prosta - choć Leiber był prawdziwym kolekcjonerem nagród, nasi wydawcy jakoś go nie rozpieszczali. Na szczęście czasy, w których zagraniczną literaturę trzeba było szmuglować, dawno już minęły.
The Big Time, za którą autor otrzymał Hugo w zimnowojennym (co nie bez znaczenia) 1958 roku, to niezbyt typowa powieść z gatunku sf. Choć traktuje o podróżach w czasie, podróże w czasie w niej nie występują. Fabuła jest z pozoru prosta - kilkoro bohaterów, odizolowanych od wszechświata w ciasnej, zamkniętej przestrzeni, w dodatku z tykającą bombą atomową, próbuje zrozumieć sytuację, w której się znaleźli. Leiber, syn pary aktorów, stworzył tu psychodramę, która z powodzeniem mogłaby zmieścić się na teatralnej scenie. Tymczasem, dla kontrastu, tło opowieści, kreślone w dialogach i przemyśleniach narratorki, poraża rozmachem. Oto mamy wojnę dwóch stronnictw, zwanych Wężami i Pająkami, toczoną miliardy lat, na wielu światach, w której podstawową bronią są podróże w czasie i ingerencje w historyczne zdarzenia. Żołnierzami w Wojnie Zmian, są zwykli ludzie i nieludzie, wyrywani ze swych realiów i wykorzystywani przez istoty, o których nie wiedzą dosłownie nic. Żaden z bohaterów powieści nie zna motywów swoich mocodawców, więcej - nie wiadomo, jak wyglądają, czy pochodzą z przeszłości, czy też najodleglejszej przyszłości.
Oceniamy te fakty z mrówczej perspektywy młodej kobiety zatrudnionej w zawieszonej poza czasem niewielkiej stacji wypoczynkowej dla walczących na froncie weteranów. Greta jest jednocześnie pielęgniarką, hostessą, psychologiem, gejszą... Wykonuje swe zajęcie z zaangażowaniem, próbując odnaleźć sens w świecie chaosu, w którym przyszło jej funkcjonować. Nie jest to łatwe, bowiem rozchodzące się czasoprzestrzenne fale, będące skutkiem wojennych zdarzeń, zmieniają nie tylko fakty historyczne, ale także wspomnienia, osobowość, zakłócają emocje. Musi żyć ze świadomością, że każda kolejna batalia może przynieść zmiany, kończące jej egzystencję. W dodatku sytuacja wojenna nie wygląda najlepiej - konflikt narasta, a strony nie przebierają w środkach, nie cofną się nawet przed wykorzystaniem broni masowego rażenia w celu zmiany wyniku jakiejś bitwy w starożytnym Egipcie.
The Big Time okazała się bardzo satysfakcjonującą lekturą. Nieco trudną w odbiorze, za co mogę winić jedynie mój niedoskonały angielski (Leiber nie ucieka przed stylizacją, z chęcią odwołuje się do dziedzictwa światowej literatury, a i neologizmów się nie boi). Od jej powstania minęło ponad pół wieku, ale, choć takich ksiażek już się nie pisze, zupełnie się nie zestarzała. A może to ja się zestarzałem razem z nią...
Fritz Leiber, The Big Time, Orb Books, 2001
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz