"Człowiek budzi się rano i wie, że ma w sobie owcę. To bardzo naturalne uczucie." Ten cytat z okładki Przygody z owcą doskonale oddaje klimat kolejnej już powieści Haruki Murakamiego, którą przeczytałem w tym roku. Popularny japoński pisarz buduje nastrój niesamowitości, czasem grozy, używając elementów, które zupełnie do tego nie pasują. Cóż bowiem nadaje się mniej do skonstruowania sensacyjnej fabuły z elementami horroru niż zwykła owca? No dobra, taka zwykła to ona jednak nie jest.
Z głównym bohaterem ksiażki zetknąłem się już przy okazji lektury Tańcz, tańcz, tańcz - teraz miałem okazję zapoznać się z wydarzeniami, które wspomina on w tamtej powieści. Przygoda z owcą zaczyna się nadzwyczaj spokojnie - przez pierwsze sto stron właściwie nic się nie dzieje, spotykamy i próbujemy polubić dwudziestokilkuletniego mężczyznę, przeciętnego - przynajmniej we własnym mniemaniu - mieszkańca Tokio. Potem na scenę wkracza wpływowa figura z potężnej mafijnej organizacji, która składa mu klasyczną propozycję nie do odrzucenia. Otóż ma on odszukać pewną szczególną owcę, uwiecznioną na fotografii, którą opublikował w jakimś folderze reklamowym. W tej kuriozalnej misji towarzyszy mu przyjaciółka z niezwykle pięknymi uszami o paranormalnych właściwościach...
Napisałem, że to książka sensacyjna? To gruba przesada - cały ten wątek poszukiwania owcy jest w zasadzie pretekstowy. Niestety nie potrafię precyzyjnie odpowiedzieć, do czego ma być on pretekstem. Sam główny bohater też nie traktuje całej sprawy zbyt poważnie - raczej daje się nieść wydarzeniom, niż próbuje nimi sterować. Wydawca w notce na tylnej stronie okładki porównuje Przygodę z owcą do filmów Kubricka i Lyncha. Ja też miałem filmowe skojarzenia, ale moje myśli biegły raczej w kierunku Brooklyn Boogie i Dymu Wanga. Pamiętacie te nie kończące się rozmowy o niczym? Powieść Murakamiego roi się od dialogów, które nie mają żadnego związku z fabułą, nie są też nośnikiem jakiś ważniejszych treści. Ani na pierwszy rzut oka, ani na drugi, ani nawet trzeci. Dodajmy do tego mnożące się opisy najzwyklejszych codzinnych czynności, takich jak gotowanie, sprzątanie i zabiegi higieniczne i macie już w miarę pełny obraz. Pewnie nie uwierzycie, ale czyta się to wszystko znakomicie.
Więc gdzie leży tajemnica sukcesu japońskiego pisarza? Moim zdaniem Murakami byłby przeciętnym twórcą czytadeł, gdyby nie jego znakomity dar obserwacji i równie dobre poczucie humoru. Po lekturze trzech książek mogę zaryzykować twierdzenie, że nie schodzi on poniżej poziomu, który na przykład taki Irving osiągał tylko w kilku najlepszych powieściach. Nie ukrywajmy, wciaż jest to rodzaj literackiego odśnieżania, dostarcza jednak duuużo przyjemności.
Z głównym bohaterem ksiażki zetknąłem się już przy okazji lektury Tańcz, tańcz, tańcz - teraz miałem okazję zapoznać się z wydarzeniami, które wspomina on w tamtej powieści. Przygoda z owcą zaczyna się nadzwyczaj spokojnie - przez pierwsze sto stron właściwie nic się nie dzieje, spotykamy i próbujemy polubić dwudziestokilkuletniego mężczyznę, przeciętnego - przynajmniej we własnym mniemaniu - mieszkańca Tokio. Potem na scenę wkracza wpływowa figura z potężnej mafijnej organizacji, która składa mu klasyczną propozycję nie do odrzucenia. Otóż ma on odszukać pewną szczególną owcę, uwiecznioną na fotografii, którą opublikował w jakimś folderze reklamowym. W tej kuriozalnej misji towarzyszy mu przyjaciółka z niezwykle pięknymi uszami o paranormalnych właściwościach...
Napisałem, że to książka sensacyjna? To gruba przesada - cały ten wątek poszukiwania owcy jest w zasadzie pretekstowy. Niestety nie potrafię precyzyjnie odpowiedzieć, do czego ma być on pretekstem. Sam główny bohater też nie traktuje całej sprawy zbyt poważnie - raczej daje się nieść wydarzeniom, niż próbuje nimi sterować. Wydawca w notce na tylnej stronie okładki porównuje Przygodę z owcą do filmów Kubricka i Lyncha. Ja też miałem filmowe skojarzenia, ale moje myśli biegły raczej w kierunku Brooklyn Boogie i Dymu Wanga. Pamiętacie te nie kończące się rozmowy o niczym? Powieść Murakamiego roi się od dialogów, które nie mają żadnego związku z fabułą, nie są też nośnikiem jakiś ważniejszych treści. Ani na pierwszy rzut oka, ani na drugi, ani nawet trzeci. Dodajmy do tego mnożące się opisy najzwyklejszych codzinnych czynności, takich jak gotowanie, sprzątanie i zabiegi higieniczne i macie już w miarę pełny obraz. Pewnie nie uwierzycie, ale czyta się to wszystko znakomicie.
Więc gdzie leży tajemnica sukcesu japońskiego pisarza? Moim zdaniem Murakami byłby przeciętnym twórcą czytadeł, gdyby nie jego znakomity dar obserwacji i równie dobre poczucie humoru. Po lekturze trzech książek mogę zaryzykować twierdzenie, że nie schodzi on poniżej poziomu, który na przykład taki Irving osiągał tylko w kilku najlepszych powieściach. Nie ukrywajmy, wciaż jest to rodzaj literackiego odśnieżania, dostarcza jednak duuużo przyjemności.
Haruki Murakami, Przygoda z owcą, tł. Anna Zielińska-Elliott, Wyd. Muza, 2008
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz