Oprócz powszechnie znanych nieszczęść, bycie ojcem przynosi wiele bardziej lub mniej oczekiwanych darów. Doświadczyłem jednego z nich wczoraj, zapoznając się z najnowszym obrazem wytwórni DreamWorks Animation pod tytułem Jak wytresować smoka. Był to dar jak najbardziej nieoczekiwany, ponieważ spodziewałem się raczej serii średnio wybrednych, luźno ze sobą powiązanych gagów, czyli czegoś w rodzaju dalszych cześci Shreka, a dostałem najprawdziwsze kino.
Przygotowując się do napisania tej recenzji odkryłem, że twórcy filmu, Dean deBlois i Chris Sanders, oparli się na książce brytyjskiej pisarki Cressidy Cowell, wydawanej także w Polsce przez Amber. Nie przenieśli historii gamoniowatego Czkawki zbyt wiernie, ale wierzcie mi, wyszło im wspaniale.
Czkawka mieszka w Berku, zagubionej gdzieś na krańcu świata wiosce Wikingów. Łatwego życia nie ma, i to nie tylko dlatego, że mieszkańcy osady od pokoleń toczą śmiertelną walkę o przetrwanie ze smokami, trzebiącymi ich stada i niszczącymi ich domy. Chłopiec oddałby wszystko, żeby zostać pełnoprawnym członkiem społeczności i zasłużyć na względy uroczej Astrid, ale nie posiada wymaganej masy mięśni, ani serca do zabijania. Na pewno nie brak mu rozumu, tryska też pomysłami - co z tego, skoro co i rusz pakuje się przez nie w kłopoty. A to ostatnia rzecz, jakiej oczekuje Stoick Wielki, charyzmatyczny wódz Berku, jego ojciec. Zdesperowany Czkawka postanawia rzucić wyzwanie najgroźniejszej bestii ze smoczego katalogu - nieuchwytnej, przerażającej Nocnej Furii.
Jako przygodówka dla dzieci, film byłby mistrzem w swojej klasie. Ale twórcy poszli dalej. Opowiedzieli o trudnej przyjaźni, poświęceniu, odwadze, nie popadając przy tym w banalne schematy. Zamiast tanimi chwytami zmuszać małoletnich do rechotu, prawdziwie oddali skomplikowane relacje ojca i syna, rozpaczliwie szukających zrozumienia ponad sztywnymi regułami społeczności, która narzuciła im do wypełnienia określone role. Obowiązkowy happy end też nie jest banalny, bo żeby dokonać niemożliwego, trzeba być przecież przygotowanym na wielkie poświęcenie.
Jakby tego było mało, Jak wytresować smoka to również uczta dla oka. Efekty 3D wykorzystano na sposób Camerona - raczej tworzą wiarygodność świata, niż rzucają widzem w fotelu. Sceny lotu smoka chyba nawet przebijają te z Avatara.
W każdym razie, mój niespełna pięcioletni Skarb wyszedł z kina oczarowany. Z błyszczącymi oczyma, choć bardziej zamyślony niż uradowany. Trochę się bałem, czy wytrzyma te 100 minut, ale na mój niepokój o kondycję odpowiedziała zdziwionym "Przecież film był bardzo krótki..."
Jak wytresować smoka, reż. Dean deBlois, Chris Sanders, DreamWorks Animation 2010
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz